Kilka refleksji po przyjęciu urodzinowym

Tydzień temu trwały intensywne przygotowania do imprezy urodzinowej Tosi. Już po raz trzeci stanęliśmy przed dylematem kogo zaprosić, co przygotować, jak przyozdobić dom. Spośród zaproszonych gości nie przyjechało czterech dorosłych i troje dzieci. Ilość stołów znajdujących się w naszym domu okazała się wystarczająca, ograniczyliśmy się do pożyczenia dwóch krzeseł. Było dziewięć dorosłych osób i czworo dzieci. 
Tosię odstawiliśmy do dziadków, mieliśmy więc czas, żeby wszystko w spokoju przygotować. Ciastami zajmowałam się już od czwartkowego wieczora. Wiedziałam, że w piątek pół dnia nie będzie nas w domu, a musiałam ze wszystkim zdążyć. Udało się. Miałam tak dobry czas, że w piątkowy wieczór zdążyłam upiec jeszcze dwa rodzaje babeczek. Co jedliśmy? Moje odkrycie sprzed dwóch lat - szarlotkę tarzańską i nową cukierniczą namiętność - malinową chmurkę, do tego jasne muffiny z borówkami i ciemne z malinami. I, oczywiście, tort z Minnie - jasny biszkopt przełożony kremem malinowym oraz wymarzone przez Tosię tęczowe galaretki. Chyba nie powinnam tego pisać, skoro wszystko było mojego autorstwa, ale wszystko było przepyszne!!! Zdjęcie malinowej chmurki, które widzieliście w poście ze zdjęciami z urodzin, przedstawia jej ostatni kawałek!
Dla satysfakcji, którą daje mi widok gości pałaszujących to, co dla nich przygotowaliśmy nie przeniosłabym przyjęcia Tosi do restauracji. Owszem, może za rok zdecydujemy się na jakąś salę zabaw, ale restauracja na razie nie wchodzi w grę. Pewnie dlatego, że gości zapraszamy jedynie na kawę, choć gdybym miała przygotować obiad/kolację zrobiłabym to pewnie z taką samą przyjemnością, z jaką stoję przy swoim jagodowym mikserze:) W restauracji zorganizowaliśmy przyjęcie po chrzcie Tosi i nie ukrywam, że gdybyśmy mieli po raz drugi wybierać zrobilibyśmy tak samo. Tosia miała wtedy miesiąc i 11 dni, a my mieszkaliśmy w kawalerce. Zależało nam na tym, żeby chrzest odbył się na terenie parafii, w której mieszkaliśmy, ponieważ nowe mieszkanie budowało się obok i wiedzieliśmy, że przez najbliższe kilka lat spędzimy właśnie tutaj. Wybraliśmy więc restaurację, po obiedzie i kawie, obsługa spakowała nam wszystko, co zostało do pojemników, wróciliśmy do domu i mieliśmy spokój, żadnego zmywania, układania stołów, prania obrusów, a i gotowanie mieliśmy z głowy.
Następną imprezą w restauracji będzie pewnie komunia i myślę, że będzie to ta sama restauracja, co trzy lata temu. 
Nie wzbraniamy się, więc przed tym, żeby ktoś za nas przygotowywał przyjęcia, na razie daje nam to jednak tyle przyjemności i satysfakcji, że robimy to sami. Poza tym gotowanie i przyjmowania gości jest takie przyjemne!

Komentarze