Jak wychowywać dzieci?
Zimny wychów? Trzymanie pod kloszem? Spanie razem? Karmienie piersią? Czapka na głowie, rajstopy pod spodniami? Czytanie książki, kiedy maluch bryka po placu zabaw?
Czytałam ostatnio kolejny artykuł o skandynawskim modelu wychowania. Z wieloma poglądami się zgadzam, niektóre budzą we mnie mieszane uczucia. Nie wychodziłam z Tosią na spacery w czasie deszczu i śnieżycy, nie umiałabym czerpać z tego przyjemności. Co innego teraz, kiedy jest już na tyle duża, że skakanie po kałużach będzie dla niej olbrzymią frajdą.
Ubieranie - staram się ją ubierać tak samo jak siebie, czasem nawet trochę lżej, co innego moje osiem godzin za biurkiem, co innego jej bieganie, skakanie i turlanie. Czapka - najczęściej jest, zimą cieplejsza, wiosną i jesienią cienka, bawełniana, latem kapelusz chroniący przed słońcem albo czapka z daszkiem (sama lubię nosić czapki i, choć wiem, że zapalenia ucha nie dostaje się od wiatru, wiem jak bardzo bolą uszy po dłuższym spacerze na wietrze). Zimą ciepła kurka, co roku kupujemy dwie, jedną cieplejszą, drugą nieco mniej i dostosowujemy się do aury. W dawnych, wózkowych czasach nie używaliśmy śpiworka, wystarczył koc. Swoją pierwszą zimę Tosia "przechodziła" w kurtce, a nie w kombinezonie. Rajstopy pod spodnie - różnie, często tak, bo do przedszkola wychodzimy rano, kiedy bywa zimno, ale w przedszkolu nie biega w tylu warstwach - zawsze przebieramy ją w szorty/spódniczkę/sukienkę. Rękawiczki - tak, szalik - tak. Latem, jak najmniej warstw i ubrań, dobrych gatunkowo, wykonanych z przewiewnych materiałów. Prawdziwą zagwozdkę mam teraz... Naprawdę nie wiem jakie rzeczy wybierać. Długi rękaw, czy krótki? Sweter i cienka kurtka, a może bluza i kamizelka? Trampki, a może skórzane półbuty? I te nieszczęsne rajstopy, rozsądek podpowiada cienkie, ale pragmatyzm mówi o zwykłych, bawełnianych, bo te cienkie mogą nie przetrwać tarzania się po dywanie...
Koniec żartów, dziecko specjalnie nie choruje, 95% jej chorób ma podłoże alergiczne. To pozwala mi wysnuć wniosek, że ubierana jest odpowiednio do panującej aury.
Koniec żartów, dziecko specjalnie nie choruje, 95% jej chorób ma podłoże alergiczne. To pozwala mi wysnuć wniosek, że ubierana jest odpowiednio do panującej aury.
Wydaje mi się, że zachowujemy rozsądek w większości spraw. Tosia ma być samodzielna, ale w takich sytuacjach, jak poranne przygotowywanie do wyjścia z domu w niektórych sprawach staramy się jej pomagać (a nie wyręczać). Nie pozwalam jej biegać w rozpiętej kurtce tylko dlatego, że nie potrafiła jej zapiąć, chcę żeby wyglądała estetycznie i koniec! Nie pozwoliłabym jej siedzieć w kałuży, bo nie wiem czemu miałoby ono służyć. Niech po nich skacze, ale naprawdę nie musi pić tej brudnej wody, tak samo będę protestować kiedy chciałaby jeść śnieg... Ma być szczęśliwa - to mój cel, ale jednocześnie chcę, żeby była zdrowa i bezpieczna. Moim zdaniem jedno nie wyklucza drugiego. Trochę tak, jak z przechodzeniem przez ulicę, dziecko świetnie się bawi jadąc na rowerze, ale każdy rodzic zwróci mu uwagę, żeby zatrzymało się przed przejściem dla pieszych i upewniło, czy jest bezpieczne.
A plac zabaw? Tu bywa różnie. Tosia je uwielbia, ja nie znoszę. Nie lubię tłoku, matek rozprawiających o głupich szwagierkach, obgadujących sąsiadki. Nie lubię matek, które zostawiają zasmarkane dzieci w piaskownicy, a same w tym czasie siedzą wpatrzone w smartfona albo ćwiczą na zewnętrznej siłowni. Nie lubię ojców, którzy przychodzą po pracy, a zamiast zająć się dzieckiem rozmawiają przez telefon i nie reagują na kolejną prośbę dziecka o pomoc w huśtaniu. Nie lubię, ale chodzę - co zrobić, taki los matki. Staram się jednak być czujna, Tosia w ferworze zabawy zapomina, że nie wolno podbiegać do huśtawek, że łatwo sypnąć piaskiem w oczy dzieciom bawiącym się obok. Siadam w pobliżu i obserwuję, bo wolę w porę zareagować, niż jechać do szpitala z rozbitą głową. Dobrze, czy źle? Nie wiem... Robię tak, jak uważam i pewnie rodzice, którzy mnie denerwują robią tak samo, czyli słuchają swojego instynktu.
Chcę być blisko mojego dziecka, chcę żeby wiedziało, że ma we mnie wsparcie, że przyjdę, kiedy tego potrzebuje. Chcę spędzać z nią jak najwięcej czasu, choć to często niemożliwe, chcę pokazywać jej świat i widzieć jak się rozwija. Chcę ją również uczyć, liter, cyfr, pokazywać różne miejsca na mapie. Nie chcę zrzucać całego ciężaru na przedszkole, chcę cieszyć się naszymi wspólnymi osiągnięciami. Tego nam potrzeba do szczęścia!!!
A plac zabaw? Tu bywa różnie. Tosia je uwielbia, ja nie znoszę. Nie lubię tłoku, matek rozprawiających o głupich szwagierkach, obgadujących sąsiadki. Nie lubię matek, które zostawiają zasmarkane dzieci w piaskownicy, a same w tym czasie siedzą wpatrzone w smartfona albo ćwiczą na zewnętrznej siłowni. Nie lubię ojców, którzy przychodzą po pracy, a zamiast zająć się dzieckiem rozmawiają przez telefon i nie reagują na kolejną prośbę dziecka o pomoc w huśtaniu. Nie lubię, ale chodzę - co zrobić, taki los matki. Staram się jednak być czujna, Tosia w ferworze zabawy zapomina, że nie wolno podbiegać do huśtawek, że łatwo sypnąć piaskiem w oczy dzieciom bawiącym się obok. Siadam w pobliżu i obserwuję, bo wolę w porę zareagować, niż jechać do szpitala z rozbitą głową. Dobrze, czy źle? Nie wiem... Robię tak, jak uważam i pewnie rodzice, którzy mnie denerwują robią tak samo, czyli słuchają swojego instynktu.
Chcę być blisko mojego dziecka, chcę żeby wiedziało, że ma we mnie wsparcie, że przyjdę, kiedy tego potrzebuje. Chcę spędzać z nią jak najwięcej czasu, choć to często niemożliwe, chcę pokazywać jej świat i widzieć jak się rozwija. Chcę ją również uczyć, liter, cyfr, pokazywać różne miejsca na mapie. Nie chcę zrzucać całego ciężaru na przedszkole, chcę cieszyć się naszymi wspólnymi osiągnięciami. Tego nam potrzeba do szczęścia!!!
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń