Był ksiądz....

z wizytą duszpasterską, potocznie zwaną kolędą przyszedł. Dwóch ministrantów z nim przyszło, zaśpiewali kolędę i wyszli, a mąż biegł za nimi, żeby im coś do skarbonki wrzucić. 

A ksiądz? Ksiądz mieszkanie poświęcił, modlitwę odmówił, nie pytał, czy może zostać (choć ostatnio wszyscy o to pytali). Może widział, że na rozmowę mamy ochotę, a może taka jego proboszczowska natura. Za herbatę, kawę, sok i wodę podziękował, bo we wcześniejszych mieszkaniach już wypił. Usiadł na kanapie i nie zaczął rozglądać się tęsknym wzrokiem w poszukiwaniu koperty. Zdjęciem wiszącym nad telewizorem się zainteresował, że takie ładne, że takie wesołe, z jakiej okazji powstało pytał. Nie komentował genderowych i feministycznych książek piętrzących się na regałach, o geju Witkowskim, pijaku Pilchu i antypolaku Gombrowiczu słowa nie powiedział. O przedszkole pytał, do którego chodzi, dlaczego tam, bo przecież są inne bliżej, ale powody podane przez nas absolutnie go uspokoiły, że problemem dla nas nie jest te pięć minut w samochodzie, zamiast dwóch. Powspominał jak tu wokół tylko pola były, jak plany mu burmistrz dopiero pokazywała, że tu bloki będą, a tu szkołę gmina wybuduje. O plac zabaw zapytał, czy dzieci dużo i, czy się im podoba. O religii w przedszkolach porozmawialiśmy, że w wielu nie ma, a mogłaby być, dla chętnych oczywiście, bez zmuszania, żeby dzieciom wiarę przybliżyć i rodzicom sprawę ułatwić, bo czasem nie wiedzą jak na niektóre pytania dotyczące wiary odpowiedzieć językiem dla dziecka zrozumiałym. Bo jego, proboszcza, serce boli, kiedy dziecko przychodzi do komunii się przygotowywać i nie umie znaku krzyża zrobić i, że to taki stres dla dziecka, bo szuka wzrokiem kolegi, który podpowie co i jak zrobić trzeba. O zajęciach dodatkowych rozmawialiśmy, o wysyłaniu dzieci na angielski, kiedy słabo po polsku mówią, o zrzucaniu odpowiedzialności na przedszkole i szkołę, o narzucanie nauczycielom konieczności wychowywania dzieci.  

Aż żal było się żegnać, kiedy wychodził, żeby kolejną rodzinę odwiedzić. Poszedł jeszcze pożegnać się z Tosią, która nieco znudzona rozmowami dorosłych, poszła do siebie i tam zaczęła się bawić. 
I w korytarzu tę straszną kopertę dostał, nie przeliczał, upchnął do teczki, z którą przyszedł. Upchnął w pierwsze wolne miejsce, nie opisywał numerem mieszkania i naszym nazwiskiem. Podziękował nieco zakłopotany, bo wie, że ludzie wydatków dużo mają. Ale my dobrze wiemy, że jemu wydatków też nie brakuje, bo kościół cały czas w budowie i kredytów do spłacenia jeszcze kilka zostało. 

Kolejna kolęda za nami, znowu było tak normalnie, miło, życzliwie. Znowu ksiądz nie szukał kontrowersji, nikogo nie atakował, nie agitował politycznie. Życie parafian go interesowało, czy dobrze się mieszka i, czy w kościele parafialnym wszystko się podoba. 

Nuda? 
Nie narzekamy i wpuścimy znowu, za rok!

(zdjęcie ze strony liturgiczne.com)

Komentarze