Jak to było nad morzem, czyli lepiej nic nie planuj, kiedy jedziesz z dzieckiem;)
Dziś nie będzie o książkach, dziś będzie o wakacjach. Wakacjach, które wyglądały nieco inaczej, niż to sobie zaplanowaliśmy. Dlaczego?
Najpierw w realizacji planów przeszkodził nam padający cały czwartek deszcz. Z tego powodu odpuściliśmy park dinozaurów w Malborku, stwierdziliśmy, że po takiej ulewie na pewno będzie tam mnóstwo błota i odkładamy wizytę tam na dzień powrotu. Pomyśleliśmy o Europejskim Centrum Solidarności i kierowaliśmy się od razu na Gdańsk. Gdańsk jednak w ulewie ucierpiał i do miasta ostatecznie nie wjechaliśmy.
Gdynia przywitała nas umiarkowaną pogodą, nie przeszkodziło nam to jednak wybrać się na spacer na Skwer Kościuszki. Nie ma jednak, co ukrywać, że żaden statek nie zainteresował Tosi tak, jak plac zabaw na plaży. Trudno było ją stamtąd wyciągnąć:)
Następnego dnia odwiedziliśmy Orłowo i tu również największą atrakcją nie było ani molo, ani morze, a plac zabaw. Cóż, takie prawa dzieciństwa!
Droga do Władysławowa upłynęła nam w korkach, umilaliśmy ją lekturą książek, których recenzje ukażą się tu już niedługo. Na miejscu czekał na nas piękny pensjonat oferujący nam nie tylko przytulny pokój, ale także pyszną, domową kuchnię i stale uśmiechniętą obsługę. Sobotnie popołudnie to pierwszy spacer na plażę, pierwsza morska kąpiel Antoniny, gofry, lody i wielka radość dziecka, z każdej małej rzeczy, którą robiła. W niedzielny poranek wybraliśmy się do portu, z którego wypłynęliśmy w krótki rejs statkiem wycieczkowym. Tosia była zachwycona, choć co jakiś czas zdarzało jej się zapytać, czy aby na pewno nie toniemy;)
Naszym celem na poniedziałek było helskie fokarium. Najpierw - przepełniony pociąg, potem gigantyczna kolejka do fokarium, postanowiliśmy więc poszukać miejsca, w którym nie będzie tłumów. I tak trafiliśmy do Domu Morświna. To znajdujące się nieopodal fokarium muzeum
Dedykowane ginącemu na Bałtyku gatunkowi mikro-muzeum ukazuje jak wielki ma on problem z przetrwaniem.
Zamieszczone w budynku statyczne i medialne ekspozycje informują o
sekretach biologii morświnów, przedstawiają historię ich egzystencji a
także omawiają współczesne dla nich zagrożenia i sposoby ochrony. W
,,morświnowym domu” zagościły także informacje o delfinach i
wielorybach, które w ostatnich latach zaobserwowano w polskiej części
Morza Bałtyckiego. Takich dokumentalnych filmów nie zobaczy się nigdzie.
Przekraczając jego próg nie wiedzieliśmy, czy spodoba się tam Tosi, czy kwestie związane z ratowaniem zagrożonych gatunków zainteresują ją tak samo mocno, jak pokazowe karmienie fok. Wtedy okazało się, że w Domu Morświna czekają na najmłodszych zwiedzających zagadki i zadania do rozwiązania. Wspólnymi siłami odnaleźliśmy odpowiedzi na wszystkie pytania, a Tosia opowiedziała o wszystkim pracownikowi muzeum i stała się szczęśliwą posiadaczką nagród;) Stamtąd udaliśmy się na krótki spacer po Helu, a w końcu do fokarium. Mieliśmy szczęście, bo akurat otwarto drugi basen i mogliśmy obserwować wszystko z pierwszego rzędu, zachwyt i radość Tosi - bezcenne. Na pamiątkę kupiła sobie pluszową foczkę i książkę o fokach. W drodze powrotnej czytaliśmy i rozmawialiśmy o fokach i morświnach. Wczoraj podpytywałam ją, czy cokolwiek z tego pamięta i okazało się, że pamięta wszystko! Ciekawa przygoda - polecam wszystkim!
We wtorek ruszyliśmy do Gdańska, naszym celem było zwiedzenie starówki (ECS zostawiliśmy sobie na sobotę) oraz spotkanie z mieszkającym tam znajomym i dziadkami, którzy urządzili sobie jednodniowy wypad do Trójmiasta. Plan udało się zrealizować, ale Tosia z godziny na godzinę coraz gorzej mówiła i coraz bardziej kaszlała. Ziścić miał się, więc najgorszy wakacyjny scenariusz, czyli choroba. Oprócz oglądania zabytków udało nam się odwiedzić Firmin Księgarnię w Teatrze. Miejsce, z którego wychodzić nie chciałam ani ja, ani Tosia. Byłyśmy gotowe wydać tam wszystkie pieniądze, opanowałyśmy jednak nasze żądze i ograniczyłyśmy się do dwóch książek. Do Władysławowa wracaliśmy już z chorym dzieckiem, podwyższona temperatura, chrypa, kaszel...
Środę rozpoczęliśmy od wizyty u lekarza i zakupu inhalatora (ot, taka nieplanowana pamiątka z wakacji za ponad 100 zł). Tak, inhalatora nie było na naszej liście rzeczy do zabrania nad morze. Pewnie powinniśmy go mieć ze sobą, ale Tosia od tak dawna nie miała kaszlu, że zostawiliśmy go w domu. No, to teraz mamy dwa;) Popołudniu, ponieważ nie dostaliśmy zakazu wychodzenia z domu, ale o plażowaniu nie było mowy, wybraliśmy się PKSem do Jastrzębiej Góry i na Przylądek Rozewie. Tosię zachwyciła latarnia morska, weszła na nią dzielnie i bez strachu. A z góry podziwiała panoramę okolicy.
Kolejny dzień nie przyniósł ani poprawy, ani pogorszenia stanu zdrowia Tosi. Lekki stan podgorączkowy jeszcze się utrzymywał, plażowanie przełożyliśmy na piątek i wybraliśmy się na ruchome wydmy do Łeby. Tośka dzielnie pokonała 5,5 km od parkingu do wydm, roześmiana tarzała się w tej gigantycznej piaskownicy, a na koniec spełniła swoje małe marzenie, czyli przejechała się meleksem (co prawda to strasznie droga "atrakcja", bo przejazd w jedną stronę to koszt 15 zł od osoby i 7,50 zł z dziecko do 7 lat, gdyby była w pełni sił wrócilibyśmy pieszo, ale chcąc jej sprawić przyjemność, wybraliśmy ten środek transportu). W Łebie udowodniła nam po raz kolejny, jak twardy z niej zawodnik, jak wytrwały piechur i, jak ciekawy świata człowiek. Uwielbiamy z nią podróżować!
A w piątek, choć dziecko zdrowiało, zaczął padać deszcz i plażowanie nie doszło do skutku. Tośka biegała po plaży w kaloszach, zbierała kamienie i szukała muszelek. Jadła gofry z posypką i wydawała kolejne dwuzłotówki. Grała z tatą w cymbergaja, jeździła na karuzelach i zajadała się oscypkami (tak, tak, dobrze przeczytaliście). Nadal trochę osłabiona, nadal trochę kaszląca...
W sobotę ominęliśmy, więc Gdańsk, ominęliśmy Malbork. Przed nami jeszcze kilka letnich weekendów, przed nami jesień, wierzymy, że uda nam się odwiedzić miejsca, z których teraz, ze względu na jej zdrowie ominęliśmy. Pewnie szalelibyśmy bardziej, gdyby nie nasz jutrzejszy wyjazd do Warszawy. Tosia i tak była szczęśliwa i uśmiechnięta. Pewnie nie jest jeszcze świadoma tego, jak wiele ją ominęło, ile godzin mogła spędzić na plaży, ile lodów mogłaby jeszcze zjeść. Wspomina jednak ten wyjazd z uśmiechem na twarzy, opowiada o fokach, morświnach, o kąpieli w morzu, o wydmach, o najdalej wysuniętym na północ punkcie Polski.
Zobaczyła kolejne miejsca, uzupełniła swój Podróżownik, kupiła kilka nowych magnesów i zebrała garść muszelek. Znowu poznała jakiś zakątek Polski. Było pięknie, rodzinnie, trochę leniwie, trochę aktywnie, choć inaczej, niż planowaliśmy. Ona doświadczyła czegoś nowego, my odnaleźliśmy się w nowej sytuacji. Wakacje z chorującym dzieckiem - tego nikt nie mógł przewidzieć, ale udało się je przeżyć, a Tosia zapytana o to, czy jej się podobało bez wahania odpowiada, że tak!
Fokarium na Helu mojej córce się podobało :) My tez jadąc w tamte rejony utknęlismy w masakrycznym korku :(
OdpowiedzUsuńNie tylko Twoje dziecko najbardziej cieszy się na plac zabaw...wymyślamy mnóstwo atrakcji na czas wyjazdów, a młoda i tak najbardziej cieszy się jak trafi na plac wlaśnie :)
Z drugiej strony, czy my w ich wieku nie zmuszałyśmy rodziców do zatrzymywania się przy każdej zjeżdżalni;)
UsuńNo tak, podróżując z dzieckiem możemy się spodziewać wszystkiego ;) Szkoda, że choroba pokrzyżowała Wam plany, najważniejsze, że małej się podobało :)
OdpowiedzUsuńJej zadowolenie to podstawa:)
UsuńMy na Helu i w tych rejonach byliśmy 3 lata temu, ale w czerwcu (pod koniec) i żadncyh korków czy kolejek w fokarium nie było :)
OdpowiedzUsuńWakacje widać udane :) Sporo zobaczyliście i fajnie, że Tosi się podobało.
Tosia wróciła zachwycona i teraz twierdzi, że jeździmy jedynie nad morze;)
UsuńKiedy jeździłam sama z mężem zawsze szliśmy na tzw. spontan. Jednak kiedy wybieramy się na wakacje planujemy wiele rzeczy, choć oczywiście to dzieci zweryfikują nasz założony plan działań
OdpowiedzUsuńJa zawsze lubiłam planować, tegoroczne wakacje, mimo problemów zdrowotnych i tak zaliczam do udanych:)
UsuńTak! Tak! To zazwyczaj można usłyszeć od dziecka, że chce gdzieś pojechać, i to tak bardzo. A u nas dodatkowo: Mamo, kiedy tu wrócimy?:)
OdpowiedzUsuńOj, tak!
Usuń