Podróże Tosi: Magiczne Podlasie po raz drugi, czyli pięć wyjątkowych dni w Białowieży!
Ten wyjazd planowałam trzy lata. Odkąd po raz pierwszy zawitaliśmy na Podlasie (relację z tamtego wyjazdu znajdziecie TUTAJ i TUTAJ) wiedziałam, że będziemy musieli tam kiedyś wrócić. Gdyby nie sytuacja na granicy polsko-białoruskiej i zamknięcie sporej części tego regionu, zrobilibyśmy to szybciej. Przez ten czas Podlasie krążyło nam po głowie. W końcu podjęliśmy decyzję. Tegoroczny urlop spędzimy właśnie tam. Zarezerwowaliśmy miejsce w pensjonacie Krainka, który skradł nasze serca trzy lata temu i powoli odliczaliśmy dni do wyjazdu. Kilka tygodni później zaczęły docierać do naszych uszu informacje o pogorszeniu się sytuacji na granicy i planowanym (kolejnym) zamknięciu tego zakątka Polski. Byliśmy w kropce. Nie wiedzieliśmy, czy odwoływać wyjazd czy może jednak jeszcze trochę poczekać. Media serwowały nam kolejne mrożące krew w żyłach historie, rozsądek podpowiadał, że sytuacja jest niebezpieczna jedynie przy samej granicy. O sytuacjach, które miałyby zagrażać turystom lub mieszkańcom nie słyszeliśmy. Dlatego zdecydowaliśmy się pojechać do Białowieży i absolutnie tego nie żałujemy. Powiem więcej, żałować powinni wszyscy ci, którzy pod wpływem medialnych doniesień, z podobnego wyjazdu zrezygnowali.
W dniu przyjazdu udało nam się wziąć udział w organizowanym w Hajnówce Jarmarku Żubra. Plenerowej imprezie, na które kupić można było lokalne przysmaki, przeróżne pamiątki, miody i przetwory. Świetna okazja, żeby wczuć się w podlaski klimat. Udało nam się też zobaczyć stojącą od kilku miesięcy w hajnowskim parku, strefę Żubra Pompika. Ludzi było sporo, więc wydawało nam się, że informacje o turystach omijających Puszczę Białowieską szerokim łukiem są mocno przesadzone. Wystarczyło jednak wyjechać z Hajnówki i dojechać do Białowieży, żeby przekonać się, że nie było w tych słowach żadnej przesady. Ulice Białowieży były puste. W restauracji znajdującej się obok naszego pensjonatu było wiele wolnych stolików. Do naszego wyjazdu nic się nie zmieniło. Nie trafiliśmy na żadną kolejkę, nigdzie nie widzieliśmy tłumu ludzi. Dla nas to dobrze. Mogliśmy w ciszy i spokoju odpoczywać do woli. Dla ludzi żyjących z turystyki to powód do rozpaczy i kolejny sezon, który mogą spisać na straty.
Czas w niemal pustej Białowieży wykorzystaliśmy najlepiej jak umieliśmy. Spacerowaliśmy, jeździliśmy na rowerach i próbowaliśmy lokalnych przysmaków. Na pierwszą rowerową wycieczkę ruszyliśmy w kierunku Teremisek. Przejechaliśmy obok wejścia na ścieżkę edukacyjną Żebra Żubra, weszliśmy na wieżę widokową w Pogorzelcach, minęliśmy Szlak Dębów Królewskich i w końcu dotarliśmy do przepięknych Teremisek. Urokliwej małej miejscowości, w której Adam Wajrak fotografuje żubry na polach. My musieliśmy zadowolić się bocianami, ale i tak nie żałowaliśmy.
W drodze powrotnej przeszliśmy znajdujący się w uroczysku Stara Białowieża Szlak Dębów Królewskich (wchodząc płacimy za wstęp do Białowieskiego Parku Narodowego, bilet normalny kosztuje 10 zł, a ulgowy 5 zł). Piękne, stare drzewa nazwane imionami polskich władców, upamiętniają ich polowania w Puszczy Białowieskiej. Cała ścieżka prowadzi po drewnianym podeście, więc skorzystać z niej można nawet po deszczu lub niesprzyjającej pogodzie. Po drodze znajdziecie kilkanaście tablic, na których przeczytać można o kolejnych polskich władcach i ich białowieskich przygodach. Świetny sposób na poznanie historii tego miejsca i ciekawostek o królach Polski, których raczej nie znajdziecie w podręcznikach historii. Świetne miejsce na spacer!
Odwiedziliśmy też świetne miejsce na obiad, czyli znajdującą się obok Krainki Restaurację Pokusa. Bez wahania zamówiliśmy chłodnik podlaski, który skradł nasze serca trzy lata temu i danie spod strzechy, które okazało się pysznymi pyzami z mięsem. W kolejnych dniach jedliśmy tam również pyszne bliny. Tak, tak Podlasie to nie tylko uczta dla oczu, ale także dla podniebienia!
Kolejnego dnia ruszyliśmy do Hajnówki. Planowaliśmy przejazd Wąskotorową Kolejką Leśną, która łączy Hajnówkę i Topiło. W tym roku kolejka kursuje we wtorki, czwartki, soboty i niedziele. Pierwszy przejazd rozpoczyna się w Hajnówce o godzinie 9, drugi o 11. My wybraliśmy godzinę 9. Bilet normalny kosztuje 50 zł, ulgowy dla dziecka do 14. roku życia 30 zł (dla starszych dzieci 40 zł). Przejazd to Topiła trwał godzinę. Jechaliśmy trasą, po której do 1991 roku transportowano drewno (sama kolejka powstała 100 lat temu!). Niespieszny przejazd wśród drzew pozwolił napawać się pięknymi widokami i wszechogarniającą zielenią. Po godzinie dotarliśmy do Topiła, gdzie czekał nas godzinny postój. Był czas na spacer i zjedzenie czegoś dobrego w znajdującym się w pobliżu stacji barze Ostatni Grosz. Nazwa piękna, ale gwarantuję Wam, że zostanie Wam w kieszeni nieco więcej niż od wspomnianego ostatniego grosza. Ceny, jak na miejsce turystyczne, są naprawdę przystępne, a litewskie oranżady warte każdych pieniędzy! Do Hajnówki wraca się tą samą drogą i jeszcze raz podziwia te same piękne widoki. Czy się nudzą? Oczywiście, że nie!
Po zakończeniu podróży ruszyliśmy na zwiedzanie Hajnówki. Widzieliśmy Sobór Świętej Trójcy i przepiękne murale, które od jakiegoś czasu zdobią różne budynki miasta. Na jednym z nich zobaczyć można Simonę Kossak w otoczeniu zwierząt, które z nią mieszkały w Dziedzince. Po spacerze udaliśmy się do restauracji Mozaika. Wypatrzyłam ją przed wyjazdem w sieci, kiedy szukałam miejsc, w których można zjeść coś smacznego. Opinie w internecie nie były przesadzone. Przepyszny chłodnik z kiszonych buraków, cudowne naleśniki i smaczne danie dla dzieci. Nasze kubki smakowe były bardzo zadowolone!
Po powrocie do Białowieży wybraliśmy się na kolejny spacer. Ulicą Stoczek doszliśmy do białowieskiego kościoła, następnie skręciliśmy w prawo i niespiesznym krokiem doszliśmy do stacji Białowieża Towarowa, gdzie na pięknie odnowionej stacji kolejowej działa Restauracja Carska. Nawet, jeśli nie ma się ochoty na nic do jedzenia, to warto tam zajrzeć, bo miejsce jest naprawdę wyjątkowe!
Trzeci dzień również spędziliśmy na rowerach. Chcieliśmy dotrzeć do Dziedzinki. Miejsca, w którym mieszkała Simona Kossak. Jadąc rowerem zachwycaliśmy się pięknem tej drogi. I teraz już w ogóle nie dziwi nas, że Simona Kossak na swój dom wybrała właśnie to miejsce. Jakby tych zachwytów było mało, w pewnym momencie drogę przebiegła nam przepiękna i dostojna łania. Czyż można wyobrazić sobie piękniejszą drogę do domu albo do pracy? Myślę, że ta była zdecydowanie najpiękniejsza.
Wracając z Dziedzinki zajrzeliśmy jeszcze nad Narewkę, gdzie stoi kolejna wieża widokowa, która pozwala spojrzeć na te niezwykłe miejsca z góry i jeszcze bardziej się nimi zachwycić. Popołudniu odwiedziliśmy Muzeum Przyrodniczo-Leśne. Bilety (normalny w cenie 20 zł, ulgowy 14 zł) kupiliśmy on-line, bo co godzinę na wystawę wchodzi jedynie 15 osób, więc woleliśmy mieć pewność, że wejdziemy (zwłaszcza, że wybraliśmy ostatnią dostępną godzinę zwiedzania). Była to nasza druga wizyta w tym miejscu i znowu wyszliśmy zadowoleni. Na specjalnie przygotowanych makietach zobaczycie rośliny i zwierzęta występujące w Puszczy Białowieskiej. Poznacie również historię tego niezwykłego miejsca i ludzi, którzy tam żyli i pracowali. To obowiązkowy punkt dla każdego, kto wybiera się do Białowieży.
Na obiad tego dnia wybraliśmy się do polecanej przez wielu Restauracji Fanaberia. To był doskonały wybór. Zachwyca już sam wygląd restauracji, ogrom drewna, piękne stoły i wspaniałe obrusy. Rzut oka na kartę i już wiecie, że będzie to nie tylko uczta dla oczu, ale i dla podniebienia. Postawiliśmy na świetnie sprawdzający się w tych temperaturach chłodnik litewski i talerz podlaskich przysmaków. Kartacz, babka ziemniaczana z gulaszem i cztery rodzaje pierogów będziemy wspominać długo i polecać wszystkim, którzy wybierają się do Białowieży.
Nie mogło nasz zabraknąć również w Rezerwacie Pokazowym Żubrów (wstęp kosztuje 20 zł dla dorosłych i 12 zł dla dzieci). Jeśli nie uda Wam się zobaczyć żubra w jego naturalnym środowisku, a mimo wszystko chcielibyście to zwierzę spotkać, to w rezerwacie uda się to na pewno. Oprócz żubrów zobaczyć tam można rysia, wilki, żubronie, jelenie, sarny i dziki. Wszystkie na całkiem sporych wybiegach (czasem tak dużych, że trudno dane zwierzę dostrzec). Ale i tak warto się tam wybrać! My zobaczyliśmy wszystkie zwierzęta, oprócz ukrywających się wśród drzew wilków.
Z Rezerwatu Pokazowego Żubrów można ruszyć na spacer ścieżką edukacyjną Żebra Żubra. To kolejna ścieżka, którą warto się przejść w czasie pobytu w Puszczy Białowieskiej. Część trasy pokonujecie przechodząc po pomostach, część po leśnej ścieżce. Długość Żeber Żubra to 2,7 kilometra, więc pokonanie całości nie powinno zająć więcej niż godzinę.
Następnego dnia musieliśmy opuścić piękną, spokojną i gościnną Białowieżę. Zobaczyliśmy wiele, wiele jeszcze nam zostało. Z niektórych rzeczy świadomie zrezygnowaliśmy. Nie wchodziliśmy w tym roku do rezerwatu ścisłego, który odwiedziliśmy ostatnim razem. Nie był to jednak koniec naszych podlaskich przygód. Kolejne dni spędziliśmy w Białymstoku, ale to już historia na kolejny wpis...
Właśnie w takich miejscach rewelacyjnie mi się wypoczywa, maksymalnie wykorzystany kontakt z bogatą przyrodą, jak najwięcej elementów cywilizacyjnej ciszy. Izabela Bookendorfina
OdpowiedzUsuńPiękna wycieczka :) Nie byłam nigdy w tych rejonach, ale chciałabym je kiedyś odwiedzić. No i spróbować tych pyszności!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto, tam życie toczy się w innych barwach, nasączone jest przyrodą, a czas jakby zwalniał. Może i idealizuję, ale uwielbiam. Izabela Bookendorfina
UsuńTe rejony są nam kompletnie nie znane, widzę, że warto sobie zaplanować taki wypad.
OdpowiedzUsuńPiękna relacja aż miło się czyta. Faktycznie Podlasie sporo straciło turystycznie przez te zamknięcia. Na szczęście teraz mogą nadrabiać.
OdpowiedzUsuńTwój post przypomniał mi, że w koncu.....i kiedyś....się tam wybiorę.
OdpowiedzUsuń